Sandacze sztucznych jezior
Do wyboru mamy kilkanaście sztucznych jezior obfitujących w sandacze. Do najlepszych trzeba zaliczyć jednak duże zbiorniki, jak: Mietkowski, Turawski, Nyski, Otmuchowski, Rożnowski, Dziećkowice, Soliński, Kozłowa Góra, Przeczycki i Zegrzyński. Z nieco mniejszych na uwagę zasługują: Besko, Pilichowiecki, Pławniowice i Łąka.
Na łowisku
Zbiorniki zaporowe charakteryzują się ciekawą konfiguracją dna, oprócz bowiem naturalnych wzniesień i spadków terenu, które przykryła woda, w ich misie można odnaleźć fragmenty zabudowań gospodarczych, metalowych płotów, asfaltowe drogi, leśne karczowiska. Jednym słowem wszystko, czego nie zdążono usunąć bądź nie opłacało się usunąć. Z biegiem lat niektóre zbiorniki wzbogaciły się jeszcze o zatopione barki, betonowe i metalowe elementy mostów itd. Powstały, więc niezłe kryjówki dla drapieżników. Sandacz, podobnie jak sum, uwielbia przebywać w takich miejscach i w ich pobliżu żerować. W płytszych zbiornikach spotkamy go również na stokach macierzystego koryta rzeki, przede wszystkim tam, gdzie przed zalaniem zbiornika stromo opadające brzegi porośnięte były krzewami i drzewami. Po wielu latach są tam jeszcze karpy i gałęzie, pomiędzy którymi sandacz potrafi się przyczaić.
Wybierając się sandacze, nic jednak nie wskóramy bez łodzi i echosondy. Z echosondą wytypowanie łowiska jest proste. Łódź ustawiamy nad głębią, a przynętę zarzucamy na blat i prowadzimy ją w dół po stoku. Brania możemy spodziewać się również na samym blacie, jeśli wiatr silnie marszczy wodę. Jeszcze lepiej, gdy dwu-trzymetrowe wypłycenie mamy po stronie zawietrznej (rzuty z wiatrem). Duże sandacze stają się wówczas agresywne i intensywnie poszukują pokarmu. Generalnie drapieżców powinniśmy szukać tam, gdzie dno jest twarde i pofałdowane, a takie właśnie są stromo opadające grzbiety, górki i zalane brzegi rzek, które na ogromnym zbiorniku najłatwiej odnaleźć.
Gumy i koguty
Do najczęściej stosowanych przynęt z pewnością należą silikonowe cacka, tj. twistery, rippery i kopyta, a także inne gumowe imitacje niewielkich ryb i robaków. Za najłowniejsze uchodzą gumy białe, perłowe, seledynowe, motoroil, żółte i zielonkawe z czarnym lub niebieskim grzbietem, nafaszerowane dodatkowo różnokolorowym brokatem. Uzbrajamy je główkami od 8 do 20, a czasem do 25 gramów, w zależności od głębokości łowiska i warunków atmosferycznych. Do mego prowadzenia silikonowej męty niezbędne będą wędzisko o akcji szczytowej, długości od 2,4 do 3 m, i plecionka, np. o wytrzymałości od 5 do 7 kilogramów. Z takim sprzętem wyczujemy najdelikatniejsze branie drapieżnika. Teraz zarzucamy kopyto na blat i wysoko unosimy szczytówkę, kilkakrotnie obracamy korbką kołowrotka, by poderwać ją z dna, i na naprężonej żyłce pozwalamy jej ponownie opaść.W tym czasie bacznie obserwujemy szczytówkę. Branie może nastąpić zarówno, czasie prowadzenia, jak i opadania gumy. Trzeba być czujnym. Dzięki plecionce, która niewiele się rozciąga, będziemy mieć dobry kontakt z kopytem. Żyłka kompletnie się do tego nie nadaje, choćby z tego względu, że przynęta zbyt szybko opada na dno. Plecionka jest plaska i dzięki temu w wodzie zachowuje się niczym spadochron.Co ciekawe sandacze lubią brać na niewielkie twistery prowadzone na bocznym troku. Systemik ten jest niezwykle skuteczny w połowie okoni, ale sandaczowi też się spodobał, co potwierdzają częste brania. Jednak zestaw na sandacze powinien być odrobinę mocniejszy. Żyłka minimum 0,18 mm i haczyk nr 1/0 będą w sam raz.
Kolejną ulubioną przez sandacze przynętą jest „kogut". Nazwę swą zawdzięcza piórom, które spowijają haczyk główki jigowej. Koguta prowadzi się na plecionce, podobnie jak gumę, z tą tylko różnicą, że energiczniej i z wykorzystaniem mocniejszej wędki.
Obrotówki i pływające woblery
Te przynęty będą nie mniej atrakcyjne dla sandaczy, jeśli obciążymy je ołowianą oliwką. Ciężarek, najlepiej 15-gramowy, mocujemy przelotowo około 60 cm przed przynętą i zestaw jest gotowy. Systemik z wirówką prowadzimy zmiennym tempem, tak by skrzydełko, co chwile muskało dno. Zestaw z woblerem ściągamy nieco wolniej i od czasu do czasu go zatrzymujemy, pozwalając woblerowi unosić się powoli, po czym ponownie nawijamy żyłkę (plecionka nie nadaje się do tej metody, ponieważ zestaw będzie się plątał), by prowokująco zanurkował do dna. Ten sposób także przynosi zaskakujące efekty tak na małych, jak i na dużych głębokościach.
W tym miejscu przypomnę, że mętne oczy sandacza, dzięki którym widzi on lepiej niż szczupak i okoń, dostrzegą niewielką przynętę wiele metrów pod powierzchnią wody. W większości naszych sztucznych jezior już na głębokości dwóch, trzech metrów panują egipskie ciemności, może z wyjątkiem zalewów Rożnowskiego czy Solińskiego, gdzie przejrzystość wody jest stosunkowo duża. Nie da się, więc łatwo oszukać sandacza monotonnie prowadzoną przynętą, w której ryba szybko nie rozpozna przemykającej w popłochu potencjalnej ofiary. Dobra przynęta to dopiero połowa sukcesu. Trzeba jeszcze zgłębić tajniki jej skutecznego prowadzenia. Sandacz lubi bawić się przynętą, najchętniej silikonową. Podskubuje ją, okrąża. Niektórzy wędkarze sądzą, że przyciska ją cielskiem do dna. W każdym razie fachowcy z łatwością prowokują drapieżcę do ataku, nawet, gdy nie ma apetytu.